wtorek, 27 sierpnia 2013

Zostały tylko skórki...

... z pomidorków, bo tak się ładnie upiekły, że słodziutki miąższ można było wręcz wycisnąć ze skórki. :) 
Najlepsza focaccia jaką jadłam. Na początku nie wiedziałam, po co w niej te ziemniaczki, ale już po pierwszym kęsie poczułam. Delikatny posmak pieczonych kartofelków i puszyste ciasto o chrupiącej skórce. Do tego jedliśmy leczo z bocznikami, ale zdecydowanie mogłabym wszamać samą focaccię. Choć, uwaga, jest bardzo sycąca.
Jedna blaszka wystarczyła nam na dwa dni. Dzięki temu mogliśmy się dłużej nią delektować.
Oregano - świeże z balkonu i trochę suszonego. Wspaniały aromat.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Katuję się, by jeść cudowności :)

   Tak, tak... spędzam kilka godzin dziennie na intensywnych treningach po to, by:
  1. czuć się dobrze we własnym ciele, akceptować je i móc stanąć przed lustrem i stwierdzić, że dobrze wyglądam (a jeszcze niedawno wydawało mi się to zupełnie niemożliwe)
  2. móc bezkarnie zjeść o jeden (no dobra, może dwa) kawałki ciasta/kostki czekolady/ciasteczka więcej niż zwykle :)

   No i żeby nie wciskać w tego mojego biednego Męża całych blach ciast, które piekę (ostatnio namiętnie i prawie już nałogowo).
   Tym razem wypróbowałam szarlotkę z malinami - przepis zaczerpnięty z książki Elizy Mórawskiej (cudowny prezent urodzinowy). Wyszła jak z obrazka :) 
  Słodki, ale jednocześnie orzeźwiający smak owoców i kruchość delikatnego ciasta rozpływającego się w ustach. Pyszności :) 
Trochę z oddali...
... i lekki zoom :)

niedziela, 11 sierpnia 2013

Śniadanie to podstawa

   Nie potrafię wyjść z domu bez śniadania. Jak tylko zamykam za sobą drzwi od mieszkania z pustym żołądkiem, mój brzuch zaczyna ze mną rozmawiać. I nie jest to rozmowa miła, warczy na mnie, zaczyna mnie nawet szantażować, że zaraz sam się zacznie trawić. Nie żartuję. Nie mogę zrozumieć osób, które rano piją tylko kawę i pierwszy posiłek jedzą ok. 10-11. Do tego czasu chyba umarłabym z głodu. 
   Pierwsze co robię po porannym prysznicu to otwarcie lodówki i przygotowanie śniadania dla siebie i Męża. Zarówno tego pierwszego posiłku, jak i drugiego, do zabrania ze sobą do pracy.
   Mój jadłospis na drugie śniadanie to najczęściej jogurt naturalny z muesli, świeże owoce i warzywa, sałatka z pieczywem typu maca, kawałek domowego ciasta i do tego jakaś herbatka ziołowa. 
   W związku z tym, że zazwyczaj biorę ze sobą śniadanie składające się z kilku różnych małych porcji, do tej pory pakowałam je w osobne plastikowe pudełka do przechowywania jedzenia. Te z kolei albo wpychałam do torebki lub nosiłam je w papierowej torbie. 
  W pewne sobotnie przedpołudnie oglądałam program Szczypta Smaku, w którym tematem przewodnim był "Lunchbox". Na końcu, wszystkie przygotowane przez prowadzące potrawy trafiły do wdzięcznego kolorowego pudełka śniadaniowego, a raczej trzech pudełek spiętych ze sobą rączką. I od tego momentu rozpoczęło się moje poszukiwanie idealnej śniadaniówki. 
   Przeszukałam setki stron internetowych, wyczerpałam wszystkie znane mi metody wyszukiwania informacji w internecie i nigdzie nie znalazłam lunchbox'u, który by mi odpowiadał. 
   Jak to jednak zazwyczaj bywa, na najprawdziwsze cudeńka trafia się przez przypadek. Tak było i tym razem. 
   Na swoją wymarzoną śniadaniówkę natknęłam się na wyprzedaży w  ... empiku :). Uśmiechała się do mnie z półki. No i na dodatek jest w moim ukochanym, zielonym kolorze :)
   
Koledzy z pracy śmieją się, że wygląda trochę peerelowsko :) Jutro znajdzie się w nim domowa drożdżówka ze śliwkami i czekoladą.

Trzy osobne pojemniczki - w każdym może być coś innego.

Uwielbiam muesli, chyba nawet bardziej niż ciastka :)

Oj, zaplątała się biała porzeczka :)